„W obecnym odosobnieniu marzę o tym, że natrafiam w skąpanej blaskiem księżyca komnatce na jakąś milutką istotkę - jedną z tych słodkich małych, jak je obecnie nazywają - która przeczytała moją książkę i słuchała moich piosenek; jedną z tych idealistycznych rozkoszniątek piszących do mnie w tamtym krótkim okresie nieszczęsnej glorii pełne uwielbienia listy na perfumowanym papierze, mówiące o poezji i sile iluzji oraz wyrażające żal, że nie jestem naprawdę tym, za kogo się podaję; marzę o wślizgnięciu się do jej ciemnego pokoiku, gdzie na nocnym stoliczku być może leży moja książka z aksamitną zakładką w środku; marzę o tym, iż dotykam jej ramienia i uśmiecham się, kiedy spoglądamy sobie w oczy.” (Lestat)
Obecnie doprowadzam się do stanu używalności.
Jednak idzie mi... tak sobie. To nie jest zależne od warunków zewnętrznych – gdyby było, może nawet poszłoby łatwiej. Ale nie jest.
Tak całkiem na zimno kalkulując, zajmie mi to jeszcze kilka bezsennych nocy. Ale będzie dobrze. Przecież zawsze jest. A odstępstw od reguły nie przyjmuję do wiadomości.