Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06
|
07
|
08 |
09
|
10
|
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
Najnowsze wpisy, strona 50
Wolny rynek jest zbyt twardy dla starych, chorych, nieśmiałych, biednych, głupich i ludzi, których nikt nie lubi. Oni sobie po prostu nie radzą na wolnym rynku. Brakuje im tego czegoś, co na przykład Nelson Rockefeller ma w nadmiarze. Dlatego podzielmy bogactwo bardziej sprawiedliwie. Niech każdy ma dość jedzenia, porządny dach nad głową i opiekę lekarską, gdy jej potrzebuje. Przestańmy wydawać pieniądze na broń, która i tak, dzięki Bogu, nie przynosi zwycięstwa, a zacznijmy wydawać na siebie nawzajem... (Kurt Vonnegut Jr.)
Po Plusszu mam źrenice jak spodki, koniecznie muszę przeczytać skład. Wyraźnie mi nie służy. A powinien. Kolokwium goni kolokwium. Zachciało mi się trzech literek bez kropki przed nazwiskiem. A przecież łaskawi profesorowie usilnie starali się nam, studentkom pierwszego roku (przecież to było tak niedawno... a wydaje się takie odległe), że miejsce kobiety jest w kuchni, ewentualnie w łóżku. Trzeba było ich posłuchać. Może rzeczywiście tylko do tego się nadaję. Prócz kuchni rzecz jasna (no to się zareklamowałam, rzeczywiście).
"Kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila, idą ludzie tam za bramą jeszcze senni"... głośno, bardzo głośno. Każde słowo. Sąsiedzi mnie zabiją, ale mam ich gdzieś.
I mówię do siebie. Mówię, żeby nie zwariować. Moje zjechanie psychiczne znów daje o sobie znać.
- Nie masz wrażenia Kingusiu, że ostatnio za często robisz z siebie kretynkę?
- Tak Kingusiu, mam. I wmawiam sobie, że dobrze mi z tym.
Pieprzone pozory. I zupełny brak odporności. To się leczy? Mam nadzieję, ze nie tym przeklętym Plusszem.
Już niedługo 23. Potem jeszcze tylko kilka minut... i będzie spokojnie. Będzie bezpiecznie.
Od dwóch godzin z minutami mam 23 lata. A na film się jednak nie wybrałam. Życie napisało mi scenariusz "lepszy" niż niejedna hollywoodzka produkcja.
A zapowiadało się tak miło. Mały prezent, sprawiający wiele radości. Spokój. I dzwonek do drzwi. Powinnam go zignorować, ale skąd mogłam wiedzieć... poszłam otworzyć. Co za niespodzianka - w drzwiach mój własny (na pierwszy rzut oka mocno zmieszany) ojciec. I wielki szok. Szczerze mówiąc w pierwszej chwili miałam ochotę zapytać "przepraszam, pan do kogo?". Nie wyszło - wydusiłam z siebie tylko mało inteligentne "dzień dobry" i dalej stałam jak słup soli. Sytuację uratował S., który zaprosił go do środka, zaproponował kawę, zabawiał rozmową - to nic, że praktycznie widział go dopiero drugi raz w życiu . A ja... zupełnie jak nie ja. Docierały do mnie jakieś strzępki wypowiadanych przez niego zdań, a w mojej głowie setki gorzkich odpowiedzi: "wszystkiego najlepszego" (o jak miło, po kilku latach przypomnieć sobie, że ma się córkę urodzoną w grudniu, doprawdy imponujące), "ładnie tu macie, dobrze, że macie mieszkanie" (tak, już jakiś czas temu kupiła mi je mama, w tym czasie było ciężko... ale czy coś Cię to obchodzi?), "może Wam pomóc" (nie, dziękuję... jakoś sobie poradzimy, bywały już gorsze czasy) - a na zewnątrz tylko jakieś półsłówka, może nawet bez sensu. I znów czułam się jak taka mała, zagubiona dziewczynka, która nie może pojąć, dlaczego mama i tata nie mieszkają razem. Kompletnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, jak się zachować, co w ogóle powiedzieć. Bo tak naprawdę, czy ja miałam mu coś do powiedzenia? Że już nauczyłam się radzić sobie bez ojca? Że w zasadzie nie jest mi potrzebny? Ale to nie byłaby prawda. A że się nauczyłam... nauczyłam się, bo musiałam. Wcale nie chciałam, ale przecież to nigdy nie zależało ode mnie.
(Tak Fanaberko, miałaś rację, ja też tak mam - rzeczy, o których nie umiem mówić, często udaje mi się napisać. To chyba lepiej, niż gdybym miała to wszystko dusić w sobie.)
A teraz się zastanawiam. Po co, w jakim celu? Nagle zaczęło mu brakować rodziny? Czyli w takim razie powinien też złożyć ojcowską wizytę mojemu bratu... kto wie, może to zrobi. Tylko po co? W ogóle nie mogę tego wszystkiego pojąć. I nadal trzęsą mi się ręce. A dodatkowo zaczęła boleć głowa. Coś mi się wydaje, że dzisiaj położę się dużo wcześniej niż zwykle.
Dobrze, że jest S. Bez niego byłoby trudno przetrwać taką wizytę... dużo mnie kosztowała. Ale to obejmujące mnie ramię dodaje mi sił. Chyba czas przestać zgrywać się na twardzielkę, chociaż na chwilę.
Taki to dzień urodzin miałam.
Jeszcze coś ważnego: dziękuję Wam wszystkim za życzenia - jeden z milszych akcentów dnia dzisiejszego. Kochani jesteście [cmok].
Dziś Mikołajki i z tej okazji zabrano mnie do kina na "Gdzie jest Nemo?". Co prawda po tych wszystkich reklamach i zapowiedziach spodziewałam się czegoś lepszego... ale i tak jak na "warunki obecnie panujące" nie było źle. Kilka scen na dobre zapadło mi w pamięć i teraz uśmiecham się na samo wspomnienie. Odniosłam również wrażenie, że mimo wszystko bawiłam się lepiej niż obecne na sali dzieciaki. Tak czy inaczej - co było do przewidzenia - pozycja "Shreka" i "Monsters inc." pozostaje niezachwiana w moim prywatnym rankingu filmów animowanych.
Jutro natomiast zamierzam wyciągnąć S. na "Pod słońcem Toskanii" - jeżeli już zaczęliśmy nadrabiać braki kinowe (dziś byłam po raz pierwszy od... nawet nie pamiętam, w każdym bądź razie od dawna), to nadrabiajmy je dokładnie. Będzie protestował, to pewne - na samą wzmiankę o tym filmie zaczął marudzić, że jeżeli mam zamiar się wybrać, to może lepiej z przyjaciółką, bo on przecież będzie się tylko nudził i przysypiał na tym typowo "babskim" filmie. Jednym słowem będzie się opierał - jego święte prawo, ale opór ten jest w zasadzie bezcelowy, bo przecież i tak mu nie odpuszczę. Zresztą, przecież kobiecie w dniu jej urodzin się nie odmawia.
Wszystkim czytającym: wielu prezentów, co prawda jeszcze nie pod choinką, a w skarpecie. Tych wymarzonych oczywiście.
A sobie życzę, by moi znajomi, nawet jeżeli już koniecznie muszą czytać tego bloga, raczyli nie wyciągać pewnych faktów na forum publicznym, a po prostu zachowywali je dla siebie. Dziękuję.