A dying wish
07 grudnia 2003, 22:16
A zapowiadało się tak miło. Mały prezent, sprawiający wiele radości. Spokój. I dzwonek do drzwi. Powinnam go zignorować, ale skąd mogłam wiedzieć... poszłam otworzyć. Co za niespodzianka - w drzwiach mój własny (na pierwszy rzut oka mocno zmieszany) ojciec. I wielki szok. Szczerze mówiąc w pierwszej chwili miałam ochotę zapytać "przepraszam, pan do kogo?". Nie wyszło - wydusiłam z siebie tylko mało inteligentne "dzień dobry" i dalej stałam jak słup soli. Sytuację uratował S., który zaprosił go do środka, zaproponował kawę, zabawiał rozmową - to nic, że praktycznie widział go dopiero drugi raz w życiu . A ja... zupełnie jak nie ja. Docierały do mnie jakieś strzępki wypowiadanych przez niego zdań, a w mojej głowie setki gorzkich odpowiedzi: "wszystkiego najlepszego" (o jak miło, po kilku latach przypomnieć sobie, że ma się córkę urodzoną w grudniu, doprawdy imponujące), "ładnie tu macie, dobrze, że macie mieszkanie" (tak, już jakiś czas temu kupiła mi je mama, w tym czasie było ciężko... ale czy coś Cię to obchodzi?), "może Wam pomóc" (nie, dziękuję... jakoś sobie poradzimy, bywały już gorsze czasy) - a na zewnątrz tylko jakieś półsłówka, może nawet bez sensu. I znów czułam się jak taka mała, zagubiona dziewczynka, która nie może pojąć, dlaczego mama i tata nie mieszkają razem. Kompletnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, jak się zachować, co w ogóle powiedzieć. Bo tak naprawdę, czy ja miałam mu coś do powiedzenia? Że już nauczyłam się radzić sobie bez ojca? Że w zasadzie nie jest mi potrzebny? Ale to nie byłaby prawda. A że się nauczyłam... nauczyłam się, bo musiałam. Wcale nie chciałam, ale przecież to nigdy nie zależało ode mnie.
(Tak Fanaberko, miałaś rację, ja też tak mam - rzeczy, o których nie umiem mówić, często udaje mi się napisać. To chyba lepiej, niż gdybym miała to wszystko dusić w sobie.)
A teraz się zastanawiam. Po co, w jakim celu? Nagle zaczęło mu brakować rodziny? Czyli w takim razie powinien też złożyć ojcowską wizytę mojemu bratu... kto wie, może to zrobi. Tylko po co? W ogóle nie mogę tego wszystkiego pojąć. I nadal trzęsą mi się ręce. A dodatkowo zaczęła boleć głowa. Coś mi się wydaje, że dzisiaj położę się dużo wcześniej niż zwykle.
Dobrze, że jest S. Bez niego byłoby trudno przetrwać taką wizytę... dużo mnie kosztowała. Ale to obejmujące mnie ramię dodaje mi sił. Chyba czas przestać zgrywać się na twardzielkę, chociaż na chwilę.
Taki to dzień urodzin miałam.
Jeszcze coś ważnego: dziękuję Wam wszystkim za życzenia - jeden z milszych akcentów dnia dzisiejszego. Kochani jesteście [cmok].
A co do ojca, to hmm... nie chcę się wypowiadać, mój mimo pewnych kiedyś kłopotów, obecnie jest fenomenalny, więc nie chcę zapeszac- niech tak zostanie, a Tobie życzę dużo powodzenia
No i wusyłam (sieciowo) duzo buziaków i energi ktore pozwola przetrwac pewnie niepowodzenia
Dodaj komentarz