Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09
|
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
Archiwum 09 grudnia 2003
Po Plusszu mam źrenice jak spodki, koniecznie muszę przeczytać skład. Wyraźnie mi nie służy. A powinien. Kolokwium goni kolokwium. Zachciało mi się trzech literek bez kropki przed nazwiskiem. A przecież łaskawi profesorowie usilnie starali się nam, studentkom pierwszego roku (przecież to było tak niedawno... a wydaje się takie odległe), że miejsce kobiety jest w kuchni, ewentualnie w łóżku. Trzeba było ich posłuchać. Może rzeczywiście tylko do tego się nadaję. Prócz kuchni rzecz jasna (no to się zareklamowałam, rzeczywiście).
"Kiedy stoję, patrzę w okno, krótka chwila, idą ludzie tam za bramą jeszcze senni"... głośno, bardzo głośno. Każde słowo. Sąsiedzi mnie zabiją, ale mam ich gdzieś.
I mówię do siebie. Mówię, żeby nie zwariować. Moje zjechanie psychiczne znów daje o sobie znać.
- Nie masz wrażenia Kingusiu, że ostatnio za często robisz z siebie kretynkę?
- Tak Kingusiu, mam. I wmawiam sobie, że dobrze mi z tym.
Pieprzone pozory. I zupełny brak odporności. To się leczy? Mam nadzieję, ze nie tym przeklętym Plusszem.
Już niedługo 23. Potem jeszcze tylko kilka minut... i będzie spokojnie. Będzie bezpiecznie.