Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09
|
10
|
11
|
12 |
13
|
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
Najnowsze wpisy, strona 45
Mam niezwykle ambitny plan rozpoczęcia nauki wraz z dniem jutrzejszym. Żadnego odwlekania "zacznę w okolicach weekendu, a najlepiej od poniedziałku". Postanowiłam.
Pewną przeszkodą w realizacji tego planu może być to, że na razie poza wpadaniem w pozostałości po zaspach i wyczynowym ślizganiem się po schodach nie robię kompletnie nic. Ale to się wytnie.
A w piątek koncert pana Maleńczuka w mojej małej mieścinie. Zważywszy na fakt, że Młoda zadeklarowała coś w stylu: "doszłam do wniosku, że mogłabym za niego wyjść", istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wyjście na całą imprezę mnie nie ominie. Chyba, że wraz z Młodą wyślę S., który wcześniejszą twórczość wyżej wymienionego bardzo lubi. W zasadzie to niegłupi pomysł. A na pewno mądrzejszy niż ten związany z nauką.
Poza tym chcę na koncert firmowany głosem pana Alexandra V. (aktualnie w głośnikach "Acoustic", więc wszystko jasne) – Maleńczuk przy nim wysiada. I nie tylko on.
To jak utrata dziewictwa. Spotkanie z kimś, kogo dotychczas znało się tylko z netu. Przyznaję się bez bicia, to był mój pierwszy raz. Ale dużo bardziej udany, niż to, co się powszechnie przez wyrażenie "pierwszy raz" pojmuje.
Od początku do końca zupełne szaleństwo. Spontaniczna decyzja, w sumie nieco ponad 220 km to wcale nie jest tak dużo. Tuż przed "godziną zero" pewne obawy co do tego, jak wyglądam i czy na pewno do przyjęcia... no, przynajmniej na tyle, by nie doprowadzić do tego, że rozmówca na mój widok ucieknie z krzykiem. Na szczęście nie uciekł.
Przegadaliśmy sporo czasu i jakoś prawie zupełnie nie czułam skrępowania, a przecież tego (na równi ze zrobieniem z siebie kompletnej idiotki, jak to mam w zwyczaju) najbardziej się obawiałam. Fakt, na początku byłam lekko (może nawet bardziej niż lekko) speszona, ale szybko mi przeszło. Ale to już nie moja zasługa.
A jako że dałam tej osobie adres mojego bloga i mam niemalże 100% pewności, że po dzisiejszym dniu tu zajrzy, to odrobinka prywaty: dzięki T. Było naprawdę fajnie. Chociaż pewien niedosyt pozostał. Ale to nadrobimy, w końcu jesteśmy umówieni.
Szkoda tylko, że S. złośliwie komentuje opowieści o tym spotkaniu i ironizuje, że skoro z takim entuzjazmem o tym mówię, to może za bardzo mi się spodobało. Bez obaw mój drogi Sebastianku. Ty zawsze pozostaniesz dla mnie numerem jeden.
A teraz... kto następny? Zgłaszać się, zgłaszać, szybciutko. Ilość miejsc nieograniczona.
Wczorajszy dzień był rzeczywiście piękny. Spokój, błogie lenistwo, głupawe filmy oraz pościel w wyniku walki na poduszki cała zalana sokiem (ja) lub kawą (Sebastian) i malowniczo upstrzona okruchami chipsów. Zrelaksowałam się niesamowicie. Ja chce tak częściej. Mogę?
Dzisiaj jednak, tak dla odmiany już nie jest tak pięknie. Blogi padły (nie tylko blog.pl, jakiś czas temu przy próbie wejścia na stronę naszego blogowiska pojawiał się jakże znienawidzony komunikat "could not connect to the database"), gg również, telefon już całkiem mi się rozwalił, w głowie wizje oblanych egzaminów (co byłoby dobre, gdyby mobilizowało do nauki - niestety, działa zupełnie odwrotnie), a S. marudzi jak małe dziecko, uparcie odmawiając przyjmowania leków przeciwbólowych... a swoją drogą, jeżeli woli się męczyć to proszę bardzo, mogę nic nie mówić, tylko się po prostu zamknąć. No to się zamykam.
Dziś dla odmiany jest piękny dzień. Zawaliłam coś ważnego, ale co tam. Kiedyś będzie kolejny termin. Nie przejmuj się Kinga, jest fajnie. I jest śnieg. Możemy się w nim potarzać. Tak jak lubisz.
I nawet ulotki powieszone na klamce mnie nie irytują. Jestem ponad to.
Ale że do pięknego dnia dzisiaj wyjątkowo nie pasuje mi komputer, zamierzam go wyłączyć. I nie podchodzić do niego co najmniej przez 24 godziny. Postanowiłam.
Wyjdźmy na zewnątrz, w końcu mamy dziś piękny dzień.