Look into my crystal ball, I have got news...
11 stycznia 2004, 21:46
Od początku do końca zupełne szaleństwo. Spontaniczna decyzja, w sumie nieco ponad 220 km to wcale nie jest tak dużo. Tuż przed "godziną zero" pewne obawy co do tego, jak wyglądam i czy na pewno do przyjęcia... no, przynajmniej na tyle, by nie doprowadzić do tego, że rozmówca na mój widok ucieknie z krzykiem. Na szczęście nie uciekł.
Przegadaliśmy sporo czasu i jakoś prawie zupełnie nie czułam skrępowania, a przecież tego (na równi ze zrobieniem z siebie kompletnej idiotki, jak to mam w zwyczaju) najbardziej się obawiałam. Fakt, na początku byłam lekko (może nawet bardziej niż lekko) speszona, ale szybko mi przeszło. Ale to już nie moja zasługa.
A jako że dałam tej osobie adres mojego bloga i mam niemalże 100% pewności, że po dzisiejszym dniu tu zajrzy, to odrobinka prywaty: dzięki T. Było naprawdę fajnie. Chociaż pewien niedosyt pozostał. Ale to nadrobimy, w końcu jesteśmy umówieni.
Szkoda tylko, że S. złośliwie komentuje opowieści o tym spotkaniu i ironizuje, że skoro z takim entuzjazmem o tym mówię, to może za bardzo mi się spodobało. Bez obaw mój drogi Sebastianku. Ty zawsze pozostaniesz dla mnie numerem jeden.
A teraz... kto następny? Zgłaszać się, zgłaszać, szybciutko. Ilość miejsc nieograniczona.
Dodaj komentarz