Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
01
|
02
|
03
|
04 |
05
|
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
Najnowsze wpisy, strona 36
Nudzi mi się. Nawet układanie modeli krajobrazu z chusteczek higienicznych (ośnieżone stoki, zaspy, bałwanki, te klimaty) przestało mnie już bawić. Mam ochotę na jakieś wyjście, może kino lub chociaż nocny spacer, ale jak tu spacerować z dziesięciopakiem velvetów w dłoni i cukierkami na gardło w kieszeni? Że o przebywaniu w kinie już nie wspomnę - chyba, że film potrzebowałby dodatkowych efektów dźwiękowych, wtedy bardzo chętnie. Z kolei wizyty znajomych zamiast poprawiać humor - zaczynają irytować, głównie dlatego, że zwykle są niezapowiedziane. Ale z nimi wiąże się ciekawa obserwacja. Mianowicie zastanawiam się, czy to ja mam jakieś spaczone postrzeganie, czy rzeczywiście wszędzie wokół tylko szczęśliwe pary, młodzi rodzice lub nowożeńcy? Przynajmniej tak wynika z najświeższych plotek i doniesień. A może zawsze tak było, ale - zajęta tym, co działo się "u nas" - tego nie dostrzegałam? Możliwe. Tak czy inaczej zostaje mi tylko bezmyślne gapienie się w ekran. Zresztą, tv mam niemalże cały czas włączone, tak na zasadzie akwarium (wciąż zmieniające się obrazy i gadające głowy jak kolorowe rybki, tyle że dużo mniej sympatyczne) - rzadko coś przyciąga mój wzrok na dłużej, ale jest. Przynajmniej teraz w końcu wiem, za co miesięcznie płacę abonament kablówkowy, w końcu zaczęłam z tego wynalazku regularnie korzystać... gdybym jeszcze mogła sama wybierać, co dzisiaj będzie w programie, byłabym naprawdę bardzo zadowolona. A tymczasem tylko perypetie rodziny Kiepskich (chciałabym być tak nieskomplikowana), stare odcinki "Seksu w wielkim mieście" i "Bar". Uczestnicy nie interesują mnie w najmniejszym stopniu, ale dziś podczas jednego z "rzutów okiem" zauważyłam, że w tym programie jest Gulczas. A Gulczas jak wiadomo jest moim telewizyjnym ulubieńcem. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego moja przyjaciółka M. uważa, że ciągnie mnie do "kompletnych chamów i prostaków", przecież to nieprawda... Ale prawdą za to jest stwierdzenie "za dużo tv". Spokojnie, od poniedziałku to się zmieni. Powrót do codziennego kieratu. Mniam. Już nie mogę się doczekać. Może jakieś kolokwium powitalne?
Ogólnie rzecz biorąc chyba zdrowieję, bo zaczynam dostrzegać pewne nieprawidłowości we własnym zachowaniu i postępowaniu. Jestem dla wszystkich wręcz obrzydliwie miła, słodka i urocza, a to do mnie zdecydowanie nie pasuje. A gdy pewien wyraźnie przygnębiony - ale bądź co bądź były - facet proponuje mi wyjazd w przyszły weekend, ja zgadzam się niemalże bez zastanowienia. Paranoja.
Czyżbym się zmieniała? No pięknie. Wkrótce włożę szerokie spodnie, szpanerską czapeczkę, zacznę słuchać hip hopu i wszystkich będę pozdrawiać najinteligentniejszym słowem-kluczem: "joł".
To ja już może sobie pójdę...
Joł.
Obudziłam się z mocnym postanowieniem, że zrobię wszystko, by przebywanie w domu pod pretekstem "jestem śmiertelnie chora i zarażam, dla dobra ogółu przebywam w izolatce" przestało mi się podobać, w tym celu poszłam na zajęcia, z których w czasie pierwszej przerwy zrezygnowałam i postanowiłam powłóczyć się ulicą L., a na poprawę nastroju (w ramach prezentu dla samej siebie) kupiłam sobie kolejnego kaktusa do kolekcji. W rezultacie wróciłam jeszcze bardziej chora, pozostałą część dnia spędziłam przez to we własnym łóżku (a szkoda), a do tego całkiem niedawno poryczałam się przy płycie Smashing Pumpkins. Przy jednej z jego ulubionych kapelek, przy jednym z jego ulubionych kawałków. Żałosne.
Zauważyłam też, że ostatnio zbyt często używam tego słowa do określania własnej osoby. Czyli coś w tym musi być.
Tak właśnie obchodziłam imieniny. Monotonia.
I took my love and took it down
I climbed a mountain, I turned around
and if you see my reflection in the snow covered hill
the landslide brought it down
Kto, tak jak ja, nie dostąpił przywileju spędzenia większej części życia w domu wariatów, być może nie zna tej wielkiej prawdy: że wszyscy tam zamknięci wyraźnie dostrzegają szaleństwo pozostałych, lecz żaden nie widzi swojego. (Eduardo Mendoza)
Nareszcie koniec tego koszmarnego miesiąca. Niby najkrótszy w roku - a zdarzyło się dużo, o wiele za dużo. Może marzec będzie dla mnie lepszy. Chociaż horoskop zapowiada w najbliższych dniach kryzys (załamanie czy przełom?). Ale bądźmy dobrej myśli. Tyle, że może od jutra. Dzisiaj standardowo czuję się za brzydka, za gruba, za głupia... i tak dalej w tym stylu. Ale to też nic nowego.
A że z racji choroby mogę sobie pozwolić na więcej niż zwykle, idę poszukać czegoś w tv. Szukam emocji, najlepiej wcale nie pozytywnych. Może jakaś telenowela albo Bar 4... cholera, nie zdążyłam z tym smsem, ale do następnej edycji na pewno się zgłoszę – wygram pensję na całe życie (czy coś w tym stylu) i przede wszystkim udowodnię, że w tv nie lansowano jeszcze osoby prawdziwie rozchwianej emocjonalnie (co się oczywiście zmieni wraz z moim uczestnictwem w reality show - nagroda główna gwarantowana). Przynajmniej się dowartościuję.