Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
28 |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25
|
26 |
27
|
28
|
29 |
30 |
31
|
01 |
Najnowsze wpisy, strona 84
Czasami zachowuje się jak nieutulone dziecko. Które ma prawie wszystko, jednak wciąż za czymś tęskni, chce czegoś, co jest w tej chwili nieosiągalne. I są takie chwile, kiedy to przestaje się liczyć - liczy się tylko ta mała rozkapryszona dziewczynka ze swoim: "nic mnie to nie obchodzi, ja chce i już, po prostu chcę!". Chociaż to nie kaprys - to niemoc. Wyrażana tak, a nie inaczej - nie lubię przyznawać się do słabości. Od dziecka wobec bezsilności przyjmowałam postawę agresywną. Nie inaczej jest i teraz, choć przecież w tak różny sposób się to objawia. Teraz nie wypada tupać, głośno krzyczeć... a mam na to straszną ochotę. Konwenanse. Tego też nie lubię. A jednak czasem trzeba.
Sekundy zamieniają sie w minuty, minuty w godziny... nieprzerwanie. I ten ból, niemal fizyczny, otępiający. Tęsknota i poszukiwanie sensu. A sens jest tylko i aż uczuciem zaczynającym się na literkę M.
Beznadziejna jestem. "Wypisanie się" zamiast - w założeniu - pomagać, tylko dodatkowo przysparza niewesołych myśli. Blogowa terapia nagle przestała działać? To chyba tylko chwilowa niedyspozycja, mały błąd w module "wyrzucić z siebie wszystko - w pewnym stopniu zapomnieć - zmniejszyć ból". Chyba czas na reinstalkę systemu.
Bredzę? Możliwe. To z przemęczenia. Lepiej już pójdę, dobranoc.
"It's the disease that we crave
Alone at the end of the rave"
Być może istnieją sprawy, które można zrozumieć dopiero w pewnym wieku, nie wcześniej, bo trzeba je przeżyć do ostatecznej granicy i ostatecznej wytrzymałości. (Marta Fox)
Z serii perypetie miłosne:
Kocham: wciąż, od ponad roku, niezmiennie – tego samego wariata.
Na horyzoncie: pan „od wuefistów”, któremu już kiedyś poświęciłam fragment notki. Uparty. Niech mnie lepiej nie zmusza, bym zastosowała "specjalne" środki ;)
Z serii muzycznie:
Now play: The Cure “Maybe someday” (chyba jako aluzja do mojeg podejścia do przedsesyjnej nauki...)
Z serii przedsesyjnie:
Łączna ilość stron, z którymi muszę się koniecznie zapoznać: 752 (wliczając notatki).
Ilość działań pod hasłem "muszę się przemóc i w końcu do tego zajrzeć": 4.
Ilość wypitych kaw: dwie (teraz ręce mi się trzęsą, bo nieprzyzwyczajona jestem... kawa tylko i wyłącznie przed ważniejszymi egzaminami).
Ilość roztworu plusssza IQ czy jak to sie zwie: hektolitry. Nawet pomimo tego, że w smaku jest wstrętny, a źrenice mam po tym jak spodki - dobrze mi działa na podświadomość ;)
Minuty spędzone na marudzeniu, że jestem głupia i nic nie umiem: około 40.
Łączna ilość minut spędzonych na gapieniu się w okno: 60.
Co umiem: nic.
Z kącika netowego podróżnika:
Heh, idę poczytać... blogi :) A nuż się coś ciekawego trafi ;) Do zobaczenia.
To jeden z takich dni, kiedy chcę być sama. Przeszkadza mi czyjakolwiek obecność – praktycznie każdego, kto nie jest moim psem. Kabel telefonu stacjonarnego demonstracyjnie wije się na podłodze - odłączony. Dźwięk w komórce wyłączony, świecący co jakiś czas wyświetlacz ignoruję od rana. Książki, które muszę pochłonąć w ciągu nadchodzących dwóch tygodni czekają na lepsze czasy - to znaczy na czas, kiedy w końcu raczę do nich zajrzeć - nieprędki.
Tylko ja, ulubiona muzyka, ulubione lektury... bez problemów, bez zmartwień, można się wyłączyć na jakiś czas. Taka odskocznia od codzienności. Każdy tego potrzebuje, ja nie jestem wyjątkiem. Co jakiś czas mi tego po prostu trzeba... i nie zamierzam z tym walczyć, wtedy zapominam o obowiązkowości. I jest mi dobrze. A potem bezproblemowo powracam do codziennego życia - do następnego razu.
Właśnie na vivie tysięczna powtórka koncertu Placebo. Wspaniale. To jedno z nielicznych telewizyjnych widowisk, które nigdy mi się nie znudzi - zarówno muzycznie, jak i wizualnie - zatem uciekam sprzed komputera i idę oddawać się marzeniom przy muzyce sączącej się z telewizyjnych głośników. Do miłego.