Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08
|
09
|
10
|
11 |
12 |
13
|
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
Najnowsze wpisy, strona 62
Wróciłam cała i raczej zdrowa - czyli nie było tak źle. Skrótowo:
Piątkowy wieczór. Filmy erotyczne oglądane z młodszym - aczkolwiek od dawna już pełnoletnim, więc bez oskarżeń o demoralizację nieletnich - bratem S. (chyba potraktuję je jako filmy instruktażowe, może być ciekawie... chociaż zastanawiałam się przez chwilę, ile miesięcy żmudnych ćwiczeń wymaga takie wygięcie kręgosłupa). Okruchy wafli ryżowych w łóżku. Moje "Sebastian, Twoi rodzice za ścianą!" zdolne obudzić umarłego, a co dopiero dwójkę śpiących ludzi. W sumie zabawnie było.
Sobota jako dzień imprezy oficjalnej. Niemalże cały czas przeznaczony na obiad po głowie chodził mi kawałek "u cioci na imieninach", skutecznie uniemożliwiając jako taką konwersację z dalszymi i bliższymi członkami rodziny S. Nie znoszę u siebie tych napadów "głupawki", nic jednak na to nie poradzę. Ale dzielnie starałam się powstrzymać przed odśpiewaniem rzeczonego kawałka - skutecznie. Spięcie w sobie po usłyszeniu tekstu w stylu "powinniście już uczynić Kasię babcią"... nie mam ochoty tłumaczyć każdemu, że nie bo nie, na razie nieodwołalnie. Koniec części "oficjalnej" (to brzmi jak określenie na akademię czy inny apel...) - koniec stresu. Nareszcie można się wyluzować i przestać obawiać, że palnie się jakiś idiotyzm, który wszyscy będą pamiętać do świąt wielkanocnych. Wieczór spędzony podobnie do piątkowego, ale bez filmów. Może to i lepiej, uniknęłam kontynuacji wpadania w kompleksy.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Zatem niedzielny poranek, szybkie sprawdzenie rozkładu jazdy i najbliższym środkiem komunikacji publicznej na wschód. Koniec weekendu.
Ruszam. Prosto do paszczy lwa, czyli na rodzinny zjazd familii mojej drugiej połowy. Boję się. Życzcie mi powodzenia. Odezwę się po powrocie, oczywiście jeżeli tylko wrócę cała i w miarę zdrowa. W innym wypadku, siłą rzeczy już raczej nie uzewnętrznię się na tym moim prywatnym kawałku sieci. Ale jestem dobrej myśli. W końcu do tej pory nie taka "teściowa" straszna, jak ją malują.
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu.
Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami na raz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego celu. (F. Kafka)
Otóż to. W zasadzie – to pewnie zabrzmi jak bluźnierstwo, ale nic na to nie poradzę – wolałabym, żeby było trochę bardziej "nie w porządku", bo wtedy przynajmniej coś by się działo. A teraz jest... cóż, dość monotonnie. Przynajmniej do godziny 18, o której to najczęściej wracam z uczelni – potem jest już coraz lepiej. I niemała w tym zasługa S., któremu znudziło się bicie rekordu świata w obrażaniu się – przerzucił się na dążenie do uzyskania tytułu "najbardziej czarującego faceta we wszechświeci"e. Nieobiektywnie muszę stwierdzić, że idzie mu całkiem nieźle. Ale niech stara się dalej. Czasem dobrze mieć mężczyznę, który ostatnio pracuje prawie wyłącznie w domu.
Z pytań retorycznych: czy stanie się coś strasznego, gdy jutro oleję wykład pani doktor M. i w czasie jego trwania udam się... gdziekolwiek, byleby to nie były mury mojej uczelni? To wszystko oczywiście w trosce o dobre samopoczucie wykładającej – nie wiem, czy zachwyciłaby ją studentka siedząca ze zbolałą miną przez kilka godzin i co jakiś czas ziewająca ostentacyjnie. Obiecuję, że nie spędzę powstałego czasu wolnego w sposób bezproduktywny, zajmę się czymś naprawdę pożytecznym. Np. debatami na temat wyboru jak najlepszej nowej obroży dla mojego psiaka.
Update notki, 21:09 No proszę... narzekałam, że nic się nie dzieje i chciałabym, by się coś zdarzyło... życzenie spełniło się szybciej, niż przypuszczałam. Bowiem weekend zapowiada się groźnie - już w piątek wyjeżdżamy do miejscowości z której pochodzi S. na rodzinną imprezę z cyklu tych oficjalnych. Już się boję.