Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
01 |
02 |
03
|
04 |
05
|
06 |
07 |
08
|
09 |
10 |
11 |
12 |
13
|
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
Archiwum marzec 2004, strona 2
Powrót. Może nie w wielkim stylu, ale jednak. Zdążyłam się już stęsknić za tą czarną stronką ze zdjęciem pana F. w rogu. Zdecydowanie za bardzo przywiązuję się do "rzeczy".
O tym wcześniej nawet nie warto mówić... impuls, szybko podjęta decyzja i jeszcze szybsze wykonanie. Ale to nie jest metoda, ani tym bardziej rozwiązanie.
A dlaczego to wszystko? Otóż dlatego, że mój własny spryt wciąż szalenie mnie zadziwia. Zamarzyło mi się kontrolowanie odwiedzin na blogu - tylko po to, by wiedzieć, czy nie kręci mi się tutaj zbyt wielu znajomych z tzw. "reala". Wydawałoby się: zamontowane statystyki i spokój. Zapomniałam o takim drobnym szczególe: współdzielone łącze i to samo IP. No litości...
Ale ok. Ochłonęłam i jest w porządku. I od teraz koniec tego tematu. Fakt, nie bardzo mi to na rękę... ale na pewno nie będę dawać nikomu satysfakcji, zmieniając bloga (kolejny z pewnością również zostałby znaleziony, więc to bezcelowe) czy go hasłując (hasło bardzo łatwo ominąć - jak wyżej). Czyli wyjście jest tylko jedno: koniec tematu. Dosyć robienia problemu z czegoś, co problemem nie jest.
Tak czy inaczej odpoczęłam od swojej własnej pisaniny, czyli dobrze się stało. Przerwa na oddech, przerwa na życie. Bez bloga. Wstyd przyznać, ale jednak czegoś brakowało. Ale wcale nie jestem uzależniona! Tylko po prostu... tak jakoś... no nie wiem, ale uzależniona absolutnie nie jestem.
[kiepsko się usprawiedliwiam, wiem o tym]
I jeszcze raz dziękuje za miłe mailowe i gadu-gadulcowe słowa. Tutaj nie można nie wrócić. To po prostu niewykonalne.
A o tym wypadzie - rozpoczętym wczoraj, zakończonym całkiem niedawno - napiszę później. Chociaż w sumie nie ma o czym. Wcale mnie to nie martwi. W każdym bądź razie nie tak bardzo.
Dzień kobiet, dzień kobiet, niech każdy się dowie... niech każdy się dowie, że drodzy panowie, przynajmniej ci z mojego najbliższego otoczenia, zapomnieli o tym jakże uroczym dniu. Chociaż fakt, wręczono mi laurkę (narysowaną długopisem na kartce wyrwanej z zeszytu) i małą różyczkę - ale i tu nie było tak różowo, jak mogłoby się wydawać, bowiem całe zajście poprzedzone było marudzeniem, że to święto komunistyczne i w ogóle jakiś taki dziwny wymysł. No dobrze, niech będzie - ale to i tak miłe. Raz do roku można sobie pozwolić. Podaruj sobie odrobinę luksusu.
W związku z tym przedstawicielkom mojej płci wszystkiego najlepszego życzę, choć to nie ja powinnam. Ale i tak najlepszego.
Poza tym wróciłam do szkoły i nie było powitalnego kolokwium na wejście. Jakże mi przykro. Było za to lista, według której w czwartkowy poranek bladym świtem muszę - wraz z koleżankami w liczbie dwie, za którymi nie przepadam, a których nazwiska są na owej liście tuż obok mojego - wybrać się do zakładu karnego. Dlaczego ja o wszystkim dowiaduję się ostatnia? Dlaczego Młodzież Wszechpolska pikietuje "Manifę"? Gdzie są moje notatki? To wszystko jakiś spisek.
Także to, że wraz ze wzrostem formy zdrowotnej obserwuję wyraźny spadek dobrego smaku i gustu muzycznego. Może nawet nie będę się przyznawać, czego aktualnie słucham w ilościach ponadprzeciętnych... powiem za to, że zwycięzca światowego idola śpiewa całkiem fajnie. Barwę głosu, fakt - ma przeciętną, ale chyba właśnie to wyróżnia go spośród bandy ślicznych chłopców udających, że znają się na muzyce i mają potencjalnym słuchaczom coś do zaoferowania. Ogólnie rzecz biorąc temu panu mówimy tak i życzymy powodzenia. Oraz lepszego doboru przyszłego repertuaru.
Aczkolwiek jego kawałek, który obecnie słychać wszędzie doskonale nadaje się na dzień dzisiejszy. Kobieta jako istota wyższa, doskonała. To mi się podoba.
Nudzi mi się. Nawet układanie modeli krajobrazu z chusteczek higienicznych (ośnieżone stoki, zaspy, bałwanki, te klimaty) przestało mnie już bawić. Mam ochotę na jakieś wyjście, może kino lub chociaż nocny spacer, ale jak tu spacerować z dziesięciopakiem velvetów w dłoni i cukierkami na gardło w kieszeni? Że o przebywaniu w kinie już nie wspomnę - chyba, że film potrzebowałby dodatkowych efektów dźwiękowych, wtedy bardzo chętnie. Z kolei wizyty znajomych zamiast poprawiać humor - zaczynają irytować, głównie dlatego, że zwykle są niezapowiedziane. Ale z nimi wiąże się ciekawa obserwacja. Mianowicie zastanawiam się, czy to ja mam jakieś spaczone postrzeganie, czy rzeczywiście wszędzie wokół tylko szczęśliwe pary, młodzi rodzice lub nowożeńcy? Przynajmniej tak wynika z najświeższych plotek i doniesień. A może zawsze tak było, ale - zajęta tym, co działo się "u nas" - tego nie dostrzegałam? Możliwe. Tak czy inaczej zostaje mi tylko bezmyślne gapienie się w ekran. Zresztą, tv mam niemalże cały czas włączone, tak na zasadzie akwarium (wciąż zmieniające się obrazy i gadające głowy jak kolorowe rybki, tyle że dużo mniej sympatyczne) - rzadko coś przyciąga mój wzrok na dłużej, ale jest. Przynajmniej teraz w końcu wiem, za co miesięcznie płacę abonament kablówkowy, w końcu zaczęłam z tego wynalazku regularnie korzystać... gdybym jeszcze mogła sama wybierać, co dzisiaj będzie w programie, byłabym naprawdę bardzo zadowolona. A tymczasem tylko perypetie rodziny Kiepskich (chciałabym być tak nieskomplikowana), stare odcinki "Seksu w wielkim mieście" i "Bar". Uczestnicy nie interesują mnie w najmniejszym stopniu, ale dziś podczas jednego z "rzutów okiem" zauważyłam, że w tym programie jest Gulczas. A Gulczas jak wiadomo jest moim telewizyjnym ulubieńcem. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego moja przyjaciółka M. uważa, że ciągnie mnie do "kompletnych chamów i prostaków", przecież to nieprawda... Ale prawdą za to jest stwierdzenie "za dużo tv". Spokojnie, od poniedziałku to się zmieni. Powrót do codziennego kieratu. Mniam. Już nie mogę się doczekać. Może jakieś kolokwium powitalne?
Ogólnie rzecz biorąc chyba zdrowieję, bo zaczynam dostrzegać pewne nieprawidłowości we własnym zachowaniu i postępowaniu. Jestem dla wszystkich wręcz obrzydliwie miła, słodka i urocza, a to do mnie zdecydowanie nie pasuje. A gdy pewien wyraźnie przygnębiony - ale bądź co bądź były - facet proponuje mi wyjazd w przyszły weekend, ja zgadzam się niemalże bez zastanowienia. Paranoja.
Czyżbym się zmieniała? No pięknie. Wkrótce włożę szerokie spodnie, szpanerską czapeczkę, zacznę słuchać hip hopu i wszystkich będę pozdrawiać najinteligentniejszym słowem-kluczem: "joł".
To ja już może sobie pójdę...
Joł.
Obudziłam się z mocnym postanowieniem, że zrobię wszystko, by przebywanie w domu pod pretekstem "jestem śmiertelnie chora i zarażam, dla dobra ogółu przebywam w izolatce" przestało mi się podobać, w tym celu poszłam na zajęcia, z których w czasie pierwszej przerwy zrezygnowałam i postanowiłam powłóczyć się ulicą L., a na poprawę nastroju (w ramach prezentu dla samej siebie) kupiłam sobie kolejnego kaktusa do kolekcji. W rezultacie wróciłam jeszcze bardziej chora, pozostałą część dnia spędziłam przez to we własnym łóżku (a szkoda), a do tego całkiem niedawno poryczałam się przy płycie Smashing Pumpkins. Przy jednej z jego ulubionych kapelek, przy jednym z jego ulubionych kawałków. Żałosne.
Zauważyłam też, że ostatnio zbyt często używam tego słowa do określania własnej osoby. Czyli coś w tym musi być.
Tak właśnie obchodziłam imieniny. Monotonia.
I took my love and took it down
I climbed a mountain, I turned around
and if you see my reflection in the snow covered hill
the landslide brought it down