Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17
|
18
|
19
|
20
|
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
Najnowsze wpisy, strona 54
Kiedy tak patrzę na to wszystko, co mam przygotować na poniedziałek, zaczyna boleć mnie głowa. Zero życia prywatnego, zero wyjść, zero przyjemności – czytanie, czytanie, czytanie... wynotowywanie co ważniejszych fragmentów. Wcale mi się to nie podoba.
Chyba chciałabym wrócić do przedszkola. Tam przynajmniej było miło i przyjemnie. Co prawda nie powiem, że bezstresowo – do dziś pamiętam przerażenie, które wzbudzała we mnie pani pracująca w kuchni. Lub strach przed gniewem rodziców, kiedy podarłam nowe jasne rajstopki. Ale poza tymi "incydentami" było naprawdę fajnie. I mama poświęcała mi więcej czasu – zawsze odbierała mnie po pracy i kilkadziesiąt minut poświęcała na oprowadzenie mnie po wszystkich placach zabaw w promieniu kilkuset metrów, a było ich sporo. Tak, powrót do tych czasów byłby zdecydowanie interesujący.
A tak poza tym potłukłam swój ulubiony kubek z zebrą. Buuu... Ulubiony ze względu na wartość sentymentalną rzecz jasna – inaczej jego strata nie spowodowałaby aż takiej rozpaczy. Aktualnie schnie czekając na sklejenie – do picia z niego herbaty już raczej nie będzie się nadawał, ale zajmie zaszczytne miejsce na półce zasłużonych stłuczonych kubków w kuchni. Mam nadzieję, że będzie mu tam dobrze. W końcu należał do moich ulubionych.
Chciałabym bardzo, aby ktoś nagle odebrał prawo do istnienia wszystkiemu, co ulotne... Żeby można było uwierzyć, że coś jest na stałe, na zawsze. I nareszcie patrzeć w przyszłość bez obawy, że to przeminie.
Pokój wysprzątany wręcz na błysk. Ze szczególnym uwzględnieniem biurka oczywiście. Wszystko na swoim miejscu: lektury po prawej, teksty źródłowe po lewej. Projekt badawczy na jednym z głośników. Klawiatura równolegle do krawędzi. Mysz centralnie na podkładce. Monitor przetarty chusteczką nasączoną płynem działającym antystatycznie. Mocna herbata zaparzona.
Wszystko po to, by następne kilkadziesiąt minut poświęcić pisaniu pracy.
Każdy ma swoje małe zboczenia. Ja – oprócz wielu innych – właśnie takie.
A tak w ogóle to nie chcę nic sugerować, ale życzenia powodzenia bardzo by mi się przydały – zabieram się bowiem do pisania już od tygodnia i w rezultacie mam już aż bibliografię. Na razie tylko ułożoną równo na biurku.
Nie ma mnie.
Wczoraj długo o tym wszystkim rozmawialiśmy. O tym, co się zdarzyło (bez obaw: bez szczegółów. Mój masochizm także ma swoje granice... a średnio przyjemne byłoby usłyszeć co, jak i w jakiej kolejności. Na samą myśl robi mi się wręcz niedobrze...), o tym, jak teraz będzie, o obawach, o wątpliwościach... po raz kolejny potwierdziło się, że szczera rozmowa na spokojnie jest najlepszym wyjściem z kryzysowych sytuacji. I to zdecydowanie oczyściło atmosferę.
Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że już jest dobrze. Prawda jest taka, że na razie wszystko bardzo powoli wraca do normy. Rozmawiamy już całkiem spokojnie, swobodnie... więcej nie poruszając tego tematu. Chociaż przyznam szczerze, czasem mam niesamowitą ochotę rzucić jakiś ironiczny tekst odnośnie... ale powstrzymuję się, bo to przecież do niczego nie prowadzi. Ten rozdział uznaliśmy za skończony – przynajmniej postaramy się, by tak było.
Ktoś patrząc na to z boku, nie znając sytuacji mógłby pomyśleć, że to zwykły banał. Taka scena z taniego filmu, który i tak skończy się happy endem. Pewnie też bym tak myślała – gdyby nie dotyczyło to bezpośrednio mojej osoby. I osoby, która jest dla mnie ważniejsza niż ktokolwiek inny.