Najnowsze wpisy, strona 89


And it feels like I've been buried alive...
Autor: naamah
19 kwietnia 2003, 00:09
"Marzenie o szczęściu jest już prawie szczęściem. Wszyscy jesteśmy samotni i tak już pozostanie . Samotni i niepewni. Jedyną pewną rzeczą w chwili narodzin jest to, że umrzemy.
(...)
I gdyby nie wiara, że istnieją czyjeś usta i dłonie. Że są słowa, co nie ranią i ludzie, którzy nie odchodzą..."

Ludzie, którzy nie odchodzą... Jest w moim życiu taka osoba. Nie odchodzi, mimo, że aktualnie jest daleko - ale przecież nie może być teraz tutaj. To nie od niego zależy - choć wiem, że gdyby tylko mógł, byłby blisko. Bliżej, niż ktokolwiek inny...
Jestem uzależniona od tego faceta, nie umiem już normalnie funkcjonować bez świadomości, że on gdzieś tam jest... no właśnie, gdzieś tam... daleko, za daleko...
Ale teraz to praktycznie nic nie znaczy. Bo już wkrótce... nie "jutro", bo przecież już jest jutro - zatem za kilka godzin... To takie proste.
www.wiem.onet.pl
Autor: naamah
16 kwietnia 2003, 20:39

/definicja on
Szczęście, pojęcie różnie definiowane, rozróżnia się cztery sposoby określania szczęścia:
- jest stanem obiektywnym, oznacza wyjątkowo sprzyjające wydarzenia, jest równoznaczne z pomyślnością i powodzeniem w różnych sprawach.
- w znaczeniu subiektywnym i psychologicznym odnosi się do pozytywnych przeżyć.
- w znaczeniu filozoficznym stanowi najwyższą sumę dóbr możliwą do osiągnięcia przez człowieka: w ten sposób rozumiano szczęście w starożytności (jako eudajmonię) oraz w średniowieczu (jako beatitudo).
- współczesne pojęcia szczęścia są na ogół zgodne z zasadniczą myślą J. Locke'a definiującego je jako "zadowolenie z życia wziętego w całości" (wg W. Tatarkiewicza szczęście to "pełne i trwałe zadowolenie z całości życia").
/definicja off

A moje wyobrażenie na temat szczęścia?

Pyłem księżycowym być na Twoich stopach,
wiatrem przy Twej wstążce, mlekiem w Twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.

Przeszyć Cię jak nitką, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla Twych drogich oczu
i ogniem w kominku i dachem co chroni
przed deszczem.”
Twist in my sobriety
Autor: naamah
16 kwietnia 2003, 00:18
- Zmieniłaś się...
- Co ty mówisz, przesadzasz.
- Zmieniłaś się, może nie tak bardzo, ale jednak. Może ktoś z boku tego nie widzi, ale ja jako twoja kumpela... zmieniłaś się.
- No dobra, ale w czym to się twoim zdaniem objawia?
- Nie wiem...

Ja też nie wiem. Zmieniłam się? Nie sądzę. Być może jednak, skoro bliska osoba mi to mówi... ale na gorsze czy na lepsze? Nie uzyskałam odpowiedzi – a raczej uzyskałam, wciąż powtarzane „nie wiem”... więc skąd ja mogę wiedzieć? Przecież ponoć ocena innych jest bardziej obiektywna...
Nie jestem doskonała, nikt nie jest. W dużym stopniu (bo przecież nie jest to wiedza stuprocentowa) wiem, czego się po sobie spodziewać, a to też dużo. Zawsze oczekiwałam do siebie więcej, niż byłam w stanie osiągnąć – chociaż z drugiej strony to też nie jest wadą... Ale robiłam sobie wyrzuty, kiedy nie mogłam osiągnąć tych zamierzonych celów - wtedy nie umiałam się nawet cieszyć tym, co mam. Teraz też tak jest, zostało mi to do dzisiaj - poświęcam czas i energię na dążenie do czegoś, o czym wiem, że pozostanie raczej w sferze moich marzeń, osiągnięcie tego nie leży w moich możliwościach – a mimo to próbuję, „a może się uda”... Idealizm czy głupota? To już oczywiście w zależności od okoliczności – ale i jedno i drugie :)
Z krótkiej autoanalizy przeprowadzonej w myślach nie wynika, aby zaszły jakieś \szczególne zmiany – ale czy sama mogę to dostrzec? Może trzeba polegać na opinii innych, w tym przypadku osoby, którą nazywam przyjaciółką – przecież zna mnie nie od dziś, zdążyła już pewne rzeczy poznać, zrozumieć... nikt inny nie zna mnie lepiej, być może przez to, że niemalże nikomu już nie daję się poznać - powierzchowność stanowi doskonałą barierę przed poznaniem całości, rzadko kto stara się dostrzec coś więcej... Zresztą, coś boli do tej pory... mimo pozornego naprawienia stosunków, mimo starań jednej ze stron – ja już chyba nie mogę – choć chcę, choć warto... Broniąc się przed zaufaniem na nowo, obawiając ponownego zranienia... czas leczy rany? Tak, na pewno... tylko dlaczego nie moje...
Parafrazując pancernych i pana Wojewódzkiego: myśli niespokojne potargały mojej duszy sad. Z powodu jednej rozmowy, jednego zdania nie mającego na celu wywołanie takiej reakcji. To wszystko przez nadmiar stresu - trzeba się odstresować. Ale już niedługo... swoje działanie na większą skalę (bez tego wszystkiego, co ogranicza nas na co dzień) rozpocznie mój balsam na wszystkie rany, lek na całe zło. Tłumaczący cierpliwie rzeczy oczywiste, nie pozwalający na dłuższe chwile zwątpienia, rozwiewając wątpliwości w mgnieniu oka. Sprawiający, że wszystkie sprawy, które miałam za zawiłe, skomplikowane nagle wydają się proste, jasne i zrozumiałe. Pomagający odnaleĄć drogę w gąszczu pytań, na które nie umiem (nie chcę?) sama udzielić odpowiedzi. Mający lekarstwo na wszystkie doły, na każdą dolinkę w mojej duszy, umyśle... po prostu wystarczy, ze jest blisko, wtedy nie trzeba już niczego więcej. A tymczasem trzeba egzystować dalej – w oczekiwaniu na sobotę, dzięki której wszystko na nowo nabierze sensu...
Chaos myślowy objawia się chaotycznymi notkami – ale nie zamierzam dłużej męczyć klawiatury, postaram się zasnąć. Spokojnej nocy.
Moondance
Autor: naamah
15 kwietnia 2003, 02:40
Wstałam przed chwilą. Pozaglądałam we wszystkie kąty, sprawdziłam, czy wszystko jest w porządku. Było. Wróciłam więc, mało nie zabijając psa (i siebie przy okazji) potykając się o niego biegnącego za "lunatykującą" panią.
Nie rozumiem moich problemów z bezsennością... po wczorajszej (dodam, że nieprzespanej) nocy czułam się tak zmęczona, iż wydawało mi się, że zasnę spokojnie i będę śnić aż do póĄnego rana... nic z tego. Obudziłam się po godzinie snu i o dziwo, czuję się całkowicie wypoczęta. To oczywiście tylko pozory, ale skutecznie oszukują organizm, który nawet przestaje się domagać kolejnej dawki snu...
A co się robi podczas bezsennej nocy? Wiele... rozmyśla przede wszystkim, chociaż wcale się tego nie chce. Wniosek: trzeba się czymś zająć. Głupotami, rzeczami zupełnie niepotrzebnymi - byle tylko nie myśleć. Ale jak to zwykle bywa - nie udało się wyłączyć myślenia, wspominania, rozpamiętywania. A przecież tak nie można. Trzeba iść do przodu, nie oglądając się za siebie... tak, "trzeba". Szkoda tylko, że nie zawsze chcę (i jestem w stanie) robić to co 'trzeba".
A gdybym miała podsumować jednym słowem moje ostatnie poczynania, byłoby to z pewnością: niezdecydowanie. Na każdej płaszczyĄnie. Minie za jakiś czas, a do tej pory zdam się chyba na rzuty monetą lub wahadełko.
Lecz igła magnetyczna busoli mojego "ja" - tego, com brał za siebie, z kim się utożsamiałem - zachowywała się dziwnie. Nie wskazywała co prawda jednoznacznie na "nie" (kolor niebieski, "północ"), ale i nie wskazywała na "tak" (kolor czerwony, "południe"). Wirowała szaleńczo jak w polu zmiennych sil lub zastygała w miejscu - pośrodku, w punkcie zero, jakbym stal na biegunie. "Dlaczego..?" - ostatkiem sil przyparłem siebie do muru - "dlaczego nie odpowiadasz? I czemu nie "tak" właśnie?