Twist in my sobriety
16 kwietnia 2003, 00:18
- Co ty mówisz, przesadzasz.
- Zmieniłaś się, może nie tak bardzo, ale jednak. Może ktoś z boku tego nie widzi, ale ja jako twoja kumpela... zmieniłaś się.
- No dobra, ale w czym to się twoim zdaniem objawia?
- Nie wiem...
Ja też nie wiem. Zmieniłam się? Nie sądzę. Być może jednak, skoro bliska osoba mi to mówi... ale na gorsze czy na lepsze? Nie uzyskałam odpowiedzi – a raczej uzyskałam, wciąż powtarzane „nie wiem”... więc skąd ja mogę wiedzieć? Przecież ponoć ocena innych jest bardziej obiektywna...
Nie jestem doskonała, nikt nie jest. W dużym stopniu (bo przecież nie jest to wiedza stuprocentowa) wiem, czego się po sobie spodziewać, a to też dużo. Zawsze oczekiwałam do siebie więcej, niż byłam w stanie osiągnąć – chociaż z drugiej strony to też nie jest wadą... Ale robiłam sobie wyrzuty, kiedy nie mogłam osiągnąć tych zamierzonych celów - wtedy nie umiałam się nawet cieszyć tym, co mam. Teraz też tak jest, zostało mi to do dzisiaj - poświęcam czas i energię na dążenie do czegoś, o czym wiem, że pozostanie raczej w sferze moich marzeń, osiągnięcie tego nie leży w moich możliwościach – a mimo to próbuję, „a może się uda”... Idealizm czy głupota? To już oczywiście w zależności od okoliczności – ale i jedno i drugie :)
Z krótkiej autoanalizy przeprowadzonej w myślach nie wynika, aby zaszły jakieś \szczególne zmiany – ale czy sama mogę to dostrzec? Może trzeba polegać na opinii innych, w tym przypadku osoby, którą nazywam przyjaciółką – przecież zna mnie nie od dziś, zdążyła już pewne rzeczy poznać, zrozumieć... nikt inny nie zna mnie lepiej, być może przez to, że niemalże nikomu już nie daję się poznać - powierzchowność stanowi doskonałą barierę przed poznaniem całości, rzadko kto stara się dostrzec coś więcej... Zresztą, coś boli do tej pory... mimo pozornego naprawienia stosunków, mimo starań jednej ze stron – ja już chyba nie mogę – choć chcę, choć warto... Broniąc się przed zaufaniem na nowo, obawiając ponownego zranienia... czas leczy rany? Tak, na pewno... tylko dlaczego nie moje...
Parafrazując pancernych i pana Wojewódzkiego: myśli niespokojne potargały mojej duszy sad. Z powodu jednej rozmowy, jednego zdania nie mającego na celu wywołanie takiej reakcji. To wszystko przez nadmiar stresu - trzeba się odstresować. Ale już niedługo... swoje działanie na większą skalę (bez tego wszystkiego, co ogranicza nas na co dzień) rozpocznie mój balsam na wszystkie rany, lek na całe zło. Tłumaczący cierpliwie rzeczy oczywiste, nie pozwalający na dłuższe chwile zwątpienia, rozwiewając wątpliwości w mgnieniu oka. Sprawiający, że wszystkie sprawy, które miałam za zawiłe, skomplikowane nagle wydają się proste, jasne i zrozumiałe. Pomagający odnaleĄć drogę w gąszczu pytań, na które nie umiem (nie chcę?) sama udzielić odpowiedzi. Mający lekarstwo na wszystkie doły, na każdą dolinkę w mojej duszy, umyśle... po prostu wystarczy, ze jest blisko, wtedy nie trzeba już niczego więcej. A tymczasem trzeba egzystować dalej – w oczekiwaniu na sobotę, dzięki której wszystko na nowo nabierze sensu...
Chaos myślowy objawia się chaotycznymi notkami – ale nie zamierzam dłużej męczyć klawiatury, postaram się zasnąć. Spokojnej nocy.
Dodaj komentarz