Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07
|
08 |
09 |
10 |
11
|
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21
|
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27
|
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
Najnowsze wpisy, strona 16
Jak dobrze byłoby móc wcisnąć od czasu do czasu życiowy odpowiednik klawisza F5 i odświeżyć. Wszystko. Albo prawie wszystko.
Ale to se ne da, niestety.
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas...
Nie lubię w okresie przedświątecznym tylko dwóch rzeczy - tłoku w każdym, dosłownie każdym sklepie (nawet takim z artykułami metalowymi, a to już naprawdę przesada - liczyłam na to, że wszystko uda mi się załatwić względnie szybko, tymczasem spędziłam w tym sklepie kilkadziesiąt minut i wyszłam kompletnie zdezorientowana) i podejmowania decyzji, gdzie spędzamy wigilię. Otrzymaliśmy bowiem zaproszenie od rodziców mego Lubego – dla nas, plus moja mamuśka i brat. Oczywiście, bardzo miły gest - ale po pierwsze w tym roku miałam zamiar spędzić wigilię w domu rodzicielki, w kameralnym gronie i mówiłam o tym już od dawna, a po drugie wyjazd z mamusią nie wchodzi w grę z wielu powodów, między innymi ze względu na jej obecny stan zdrowia (na szczęście to nic poważnego, ale jednak). Odmówiłam więc grzecznie, acz stanowczo, proponując, że ewentualnie możemy wpaść w sobotę czy niedzielę (to nic, że w takim układzie dojazd zająłby nam więcej czasu niż sama wizyta - czego się nie robi...) – w konsekwencji "teściowa" najzwyczajniej w świecie lekko się obraziła, wysyczała "do zobaczenia" i prawie rzuciła słuchawką. Aż się zlękłam. Wszak dobre stosunki z rodzicami własnego faceta to bardzo ważna sprawa. O ile z jego ojcem doskonale się rozumiemy, to z matką bywa gorzej - jest co prawda bardzo miłą i ciepłą osobą, ale mamy zupełnie inne poglądy na obchodzenie się z jej ukochanym syneczkiem. Uważam bowiem, że niekoniecznie muszę skakać wokół niego jak tresowany piesek i nic się też nie stanie, jeżeli to on zrobi obiad, pranie czy uprasuje kilka rzeczy - jego mamusia wręcz przeciwnie, najchętniej wyręczałaby go we wszystkich pracach domowych, a obiad podsuwała pod kapryśny nosek, bo przecież po co ma się chłopaczek męczyć. Może to głupie, ale cholernie mnie to irytuje. Kiedy przez kilka dni pomieszkiwaliśmy u jego rodziców musiałam jej delikatnie sugerować, by zaprzestała takich działań, bo jeszcze mi się facet na nowo przyzwyczai do takiego traktowania i wtedy będzie nieciekawie. Wydaje mi się co prawda, że wcale nie przestała - ale przynajmniej robiła to wtedy, kiedy nie widziałam, a jak wiadomo: czego oczy nie widza, tego sercu nie żal. Zapowiedziałam jednak Lubemu, by nie liczył na podobne względy w naszym domu. Potulnie się zgodził, więc chyba zbytnio go to nie zmartwiło.
Ale sprawa wigilii mnie martwi. Skończy się zapewne obrażoną rodzicielką Lubego, a tego mimo wszystko wolałabym uniknąć. Mam więc nadzieję, że prezent nieco ją obłaskawi i poprawi humor, bo inaczej będzie ze mną bardzo źle.
A właśnie, prezenty. Środki mocno średnie, a pomysłów chwilowo brak - jedynie o podarunki dla rodziców Lubego, dla mojej mamuśki i dla przyjaciółki jestem spokojna, bo już leżą w szafie, gotowe do opakowania i wręczenia. Chyba poświęcę kilkanaście godzin na naukę szydełkowania, ewentualnie kurs korespondencyjny hurtowego wytwarzania figurek z modeliny, po których uszczęśliwię rodzinę i znajomych wyrobami własnej produkcji. Na pewno wszyscy strasznie się ucieszą.
Cóż... chyba brakuje mi pozytywnego nastawienia do tegorocznych obchodów świąt. To pewnie dlatego, że spadł śnieg i na schodach wywinęłam pięknego, acz niepełnego orła. Czasem bywa i tak.
Jeśli chcesz o czymś zapomnieć, oznacza to, że nie możesz przestać o tym myśleć. (Sylvia Plath)
... to jest sprawa prostsza bardziej niż się zdaje. Odwiedziło mnie wczoraj kilku takich Mikołajów, a jakże. Mamusia obdarowała nas wielkimi czekoladowymi mikołajami, przy okazji podlewając nas kilkoma łzami, "łzami szczęścia" jak sama powiedziała. Uczuciowości nie mam po rodzicielce, zdecydowanie. Ale najbardziej wzruszyła mnie kartka od Madzi (InnejM) - dziękuję. Za kartkę i w ogóle za wszystko... Ty wiesz, że Cię uwielbiam, zresztą wszyscy tu (i nie tylko tu, wszędzie) zgromadzeni jak jeden mąż uwielbiają Madzię, bo nie da się jej nie uwielbiać :)
Natomiast ta paskudna materialistka we mnie mówi: czajnik miał być i jest. Lśni srebrzyście, stoi dumnie na honorowym miejscu, taki piękny w swej prostocie... gdyby możliwe było zakochiwanie się w przedmiotach codziennego użytku, już teraz zaczęłabym wyznawać mu miłość. A tymczasem za chwilę pójdę zrobić kolejną herbatę, by cieszyć oczy jego widokiem.
---
Za jakąś godzinę, o 20 z minutami będę miała dokładnie 24 lata. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że mam już teraz, w końcu od dłuższego czasu trwa siódmy dzień grudnia. 1980, całkiem niezły rocznik. Produkowano egzemplarze czasem mocno wybrakowane, ale ogólnie na plus.
Urodzeni siódmego grudnia są zdecydowani w działaniu. Mają przenikliwy umysł, duże zasoby energii i wytrzymałość zarówno fizyczną jak i psychiczną. Są bardzo przedsiębiorczy. W dążeniu do celu bywają uparci i wojowniczy. Potrafią wpadać z jednej skrajności w drugą. W kontaktach międzyludzkich są pogodni, życzliwi i wyrozumiali na słabostki innych. (źródło: horoskop roczny)
Co za różnica. Wciąż tak samo infantylna, wciąż tak samo naiwna. Nic się nie zmieniło, z pewnością nic się nie zmieni. To tylko kolejny rok. Niewiele.
Rok temu rozmawiałam z moim ojcem nieco dłużej - dłużej niż trwa wymiana grzecznościowych "dzień dobry" przy przypadkowym spotkaniu na ulicy. To trochę dziwne - rozmawiać z ojcem raz do roku, pomimo tego, że mieszka w tym samym, wcale nie największym mieście. I czuję się winna w pewien sposób. Choć to nie jest moja wina... ba, chyba nie trzeba tego rozpatrywać w kategoriach winy, już nie. Nie chcę tego, ale tak się czuję. Że nie potrafię, a powinnam. Ponoć kolejny krok powinien teraz należeć do mnie. Nie chcę? Nie. Nie potrafię. Tak zwyczajnie. Źle mi z tym, ale nie umiem inaczej.
I taka prawidłowość, zawsze w takie dni myślę sporo na ten temat. Nieważne, czy urodziny, święta, rocznice... na codzień spychane gdzieś w ciemne zakamarki umysłu, przy takich okazjach wychodzi na światło dzienne. I pewnie tak będzie jeszcze długo, długo i boleśnie. Chciałabym kiedyś pomyśleć o tym wszystkim bez żalu, żeby ten rozdział w moim życiu zamknął się raz na zawsze, bez fanfar i innych takich, tak po prostu, zwyczajnie. Żeby to już nie miało żadnego znaczenia. Nie da się, wiem. Jeszcze długo nie.