22 lipca 2003, 00:30
Dwa dni, a wydają mi się wiecznością. Niech już będzie środa... Inaczej zwariuję. Do reszty.
Tęsknię tak potwornie, brakuje mi wszystkiego, co z nim związane. Dosłownie wszystkiego – do tego stopnia, że czuję ból niemalże fizyczny na myśl o tym. A nie myśleć się nie da – każda związana z nim, nawet niekoniecznie w sposób bezpośredni. Jest po prostu obecny. Zawsze.
"Wydaje mi się, że jesteśmy nierozłączni...
Że to po prostu już się stało i że tak będzie zawsze."
Nie chcę się rozklejać. Nie chcę nocnego oblewania poduszki łzami. Nie chce potem szopki na styl amerykański "co słychać? - jest świetnie!".
"I gdy tak myślę, to tak rozpaczliwie tęsknię za Tobą, że chce mi się płakać. I nie jestem pewien, czy z tego smutku, że tak tęsknię, czy z tej radości, że mogę tęsknić".