Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
28 |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10
|
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
Archiwum 10 lipca 2004
Znowu. Sprzeczka za sprzeczką, to mniejsza, to większa... już nawet nie mam siły tłumaczyć czegoś, co jest oczywiste. Nie lubię, kiedy wmawia mi się rzeczy, których nie zrobiłam - ba, o których nawet nie pomyślałam. I żadne "bo nie mogę tu tak bez Ciebie, to wszystko dlatego" tego nie zmieni ani nawet nie tłumaczy. Mi też nie jest lekko, a mimo to we własnych chorych wyobrażeniach nie widuję go w ramionach co atrakcyjniejszych blondynek z dużym biustem. Ale to pewnie ja jestem dziwna.
Do tego nawet praca mnie męczy. Ja się do tego po prostu nie nadaję - nie potrafię siedzieć przez kilka godzin w jednym miejscu, robić coś tak monotonnego jak wpatrywanie się w kolumny cyferek, uczestniczyć w biurowych ploteczkach. Zwyczajnie mnie to nudzi. Może nie powinnam narzekać, bo przecież praca pozornie miła, łatwa i przyjemna... ale na krótką metę. I nie dla kogoś takiego jak ja. Pewnie bluźnię, ale już zbieranie owoców za czasów wczesnolicealnych było ciekawsze (a dodatkowo opalenizna gratis).
Z każdą kolejną notką poziom (jako taki) tego bloga spada. Już się z tym pogodziłam.