Archiwum 05 maja 2004


The losers are the winners, the saints are...
Autor: naamah
05 maja 2004, 21:48
Chciałam dziś napisać tutaj coś szalenie radosnego, optymistycznego, jednym słowem pozytywnego - tak dla odmiany. Ale kiedy obudziłam się i spojrzałam w lustro, a na głowie miałam wypadkową fryzur Zbigniewa Wodeckiego i Grzegorza Markowskiego z Perfectu, od razu minęła mi ochota i cała radość życia. Notki pozytywnej nie będzie. Będzie bardzo niepozytywna. Czyli taka jak ja.
W dalszym ciągu przy horoskopach pozostając: w tym miesiącu Mars sprawi, że poczujesz się samotna. Zamiast tkwić w przygnębieniu, odśwież kontakty z dawnym przyjacielem i umów się np. na miłą kolację. Albo pomyśl o przygarnięciu jakiegoś czworonoga ze schroniska.
A to ci nowina. Problem jednak w tym, że ja uwielbiam tkwić w przygnębieniu. Najlepiej z dźwiękami "Closera" w tle, ta płyta wyjątkowo mnie dołuje. Odświeżanie kontaktów z dawnymi przyjaciółmi? Moi przyjaciele są tylko i wyłącznie obecni - jeżeli ktoś był nim kiedyś, a teraz już nie jest, to znaczy, że nigdy nie był nim naprawdę. I takiego "przestania bycia przyjacielem" nie tłumaczy ani odległość, ani brak czasu, ani cokolwiek innego. Za ostro? Nieprawda. Kilka takich historii z kończeniem "przyjaźni" mam już na swoim koncie, jedna boli do dzisiaj (ale o tym innym razem), więc na takie układy się po prostu nie piszę. A co do czworonogów, to posiadam już takowe w liczbie dwóch (plus urocza rybka, betta splendens czyli po naszemu wyjątkowo łagodny jak na swoją nazwę bojownik – nie, nie trzymam go w szklanej kuli z kolorowym żwirkiem, to byłoby maltretowanie tego pięknego stworzenia) - obawiam się więc, że dla jeszcze jednego zabrakłoby miejsca w moich skromnych czterech kątach. Ale gdybym tylko miała odpowiednie warunki (zarówno mieszkaniowe, jak i finansowe), na pewno miałabym ich z dziesięć. Co najmniej.
Te horoskopy to jednak głupie są.
W ramach wieści z frontu księżniczka-książęta należy rzec co następuje: książę K. się zadeklarował. Czyli oświadczył, że bez księżniczki Kini nie potrafi normalnie funkcjonować i absolutnie nie zgadza się na zaproponowany układ. Faktem jest jednak, że dochodzenie do tego wniosku zajęło mu całe dwa dni (ten czas spędzał zapewne w słodkich objęciach swojej prawowitej, bawiąc się doskonale – nie, tu wcale nie ma cynizmu, to tylko złudzenie optyczne). Tak czy inaczej nie takiej reakcji spodziewała się księżniczka, kiedy oznajmiała mu, że swoją znajomość mogą kontynuować jedynie na zasadzie koleżeństwa. Wręcz przeciwnie: myślała, że zraniona męska duma da o sobie znać i książę uniesie się honorem, przyjmując propozycję księżniczki, a ich kontakty ulegną dzięki temu znacznemu ochłodzeniu, co w konsekwencji pozwoliłoby szybciej zapomnieć o cieple jego dłoni i tym charakterystycznym błysku w oku. Była wręcz pewna, że tak się stanie, choć może przez chwilę, na początku podświadomie liczyła na coś innego. Ale wyszło zupełnie inaczej, źle się stało, bardzo źle. Ciągu dalszego miało przecież nie być.
Życie księżniczki Kini przypomina telenowelę. I to w dodatku wyjątkowo kiepską. Osobiście będąc na miejscu scenarzystów zaprzestałabym dopisywania kolejnych odcinków. Niedokończone historie też mają swój urok. Kto wie, czy nie większy nawet.