16 stycznia 2004, 20:17
[tak, mam świadomość tego, jakie to wyżej było prymitywne, krótko mówiąc poniżej krytyki - cóż, chciałam się tylko dopasować do poziomu]
Zadowolona? Zapewne masz ochotę opowiedzieć o tym wszystkim połowie (wspólnych i nie tylko) znajomych? Ależ proszę. Do wyboru, do koloru. Bo przecież opowieści z cyklu "ma lenia przed sesją, pokłóciła się z facetem, wpadła w śniegową zaspę" nie są zbyt interesujące - za to te na tematy powyżej na pewno będą, sukces towarzyski gwarantowany. W razie, gdyby te sensacje okazały się niewystarczające, postaram się wymyślić coś jeszcze. Pomysły możesz mi nawet sama podrzucić. Przecież doskonale wiesz, gdzie mnie szukać.
Ja oczywiście rozumiem. Przyszłaś tutaj, poznałaś mój styl (co chyba było trudne, ponieważ czegoś takiego nie posiadam) czy skojarzyłaś pewne fakty... nieważne. Już nawet nie mówię, że skoro się tu znalazłaś to wypadało poinformować o tym główną zainteresowaną, czyli moją skromną osobę. No trudno. Ale czym innym jest przeglądanie prywatnych (bo bądź co bądź to rodzaj pamiętnika, jakkolwiek by to nie było podane) zapisków, a czym innym rozmowy o nich i to jeszcze w dodatku na forum publicznym. Ok, to też jakoś (choć z trudem) można zrozumieć. Ale co mnie najbardziej zabolało... nie, może nawet nie zabolało, niemniej jednak nie było to przyjemne – na początku po prostu się zirytowałam, a później zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie przykro. O co chodzi? Już tłumaczę – o dopowiadanie do tych rewelacji kompletnych bzdur, właśnie w taki sposób, w jaki Ty to zrobiłaś. Wyobraź sobie, że można spotkać się z innym facetem wyłącznie z sympatii, nie trzeba od razu wskakiwać mu do łóżka. Wiesz, nawet gdybym szukała kogoś takiego, to raczej nie w necie. A już na pewno nie pisałabym o tym na blogu, którego regularnie przegląda mój prywatny mężczyzna. Proste przecież, nawet ja nie jestem na tyle głupia.
Nie wiem, naprawdę myślałaś, że się nie dowiem? Że się nie rozniesie, że żadna "życzliwa" osoba mnie o tym nie poinformuje? A może to zamierzone działanie... nie wiem. Nie chcę się nawet nad tym zastanawiać.
Po prostu zwyczajnie sobie tego nie życzę. I bez banałów w rodzaju "należało się z tym liczyć, bo przecież tak naprawdę każdy może tu wejść i sobie poczytać". Tak, to prawda. To jednak nie upoważnia nikogo do rozprawiania o treściach tu zawartych w gronie znajomych. Co prawda nie ma tu niczego, co byłoby jakimś wielkim sekretem... ale i tak wcale mi się to nie podoba. Tyle w tym temacie.
I przy tym wszystkim zdaję sobie sprawę, że to pranie brudów tutaj wygląda co najmniej nieelegancko... ale trudno. Kontaktu mailowego do Ciebie nie posiadam (a miło by było, bo to jeszcze nie wszystko, co mam do powiedzenia), a tutaj mam pewność, że to przeczytasz. W końcu statystyki nie kłamią... częstotliwość Twoich wejść na bloga jest wręcz zatrważająca. W sumie nieważne.
Pozdrawiam Cię serdecznie. ***Jakiś czas temu pisałam o anonimowości w sieci, nieco później o odwiedzinach znajomych na blogu. To taki update tamtych notek właśnie. Pozwoliłam sobie na taką formę, ponieważ... a zresztą, po co tłumaczyć. Przecież każdy na pewno doskonale wie dlaczego.
To wszystko się na siebie nałożyło. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, że ta cała pisanina jest tak naprawdę niewiele warta. Za to dużo warci są ludzie, których na blogowisku i dzięki niemu w jakimś, choćby małym stopniu poznałam czy też poznaję. I chyba tylko oni.
Mam dość tego bloga. Z kretyńskim nickiem wybranym pod wpływem chwili i pożyczonej od kumpla płyty. Z notkami poniżej średniej krajowej. Z wszystkimi jego wadami i zaletami.
Chyba mam zamiar się stąd wyprowadzić. Szkoda tylko, że nie bardzo mam dokąd. Zatem pewnie na zamiarach się skończy. Jak zwykle zresztą.