Miałam nadzieję, że i tym razem mi się uda i poważne przeziębienie, które dopadło wszystkich wokół mnie ominie. Ale jednak nie. Powinnam już przyzwyczaić się do tego, że nie zawsze wszystko jest tak, jak sobie tego życzę. Rozłożyło mnie kompletnie i z łóżka na dłużej ruszam się tylko by przynieść sobie kolejną porcję leków, gorącą herbatę z cytryną (a w zasadzie cytrynę z herbatą, taka nazwa bardziej oddaje stan faktyczny) lub tez następną książkę (wyłącznie bardzo ambitne czytadła z cyklu "bridget-jones-i-jej-podobne") czy czasopismo, których mam pod dostatkiem, gdyż moja przyjaciółka postanowiła z okazji choroby (zapewne licząc na moje otępienie nią wywołane) zrobić ze mnie stuprocentową dwudziestoparolatkę naszych zdemoralizowanych czasów - w tym celu wyposażyła mnie w część swojej kolekcji Cosmopolitanów, Glamourów i Elle'ów. Głupieję więc z minuty na minutę, co byłoby nawet ciekawe, ale... no właśnie. Nie żebym narzekała, ale czegoś jednak mi brakuje. Przydałby się jakiś intrygujący mężczyzna w roli pielęgniarza, który przynosiłby mi wszystkie powyższe rzeczy do łóżka... no, może nie tylko do tego, ale przede wszystkim. Byłoby miło. A że ponoć jeżeli się ładnie poprosi, to można liczyć na spełnienie owej prośby... w takim razie ładnie poproszę o faceta słuchającego dobrej muzyki, o niebanalnych zainteresowaniach i akcencie Hugh Granta, wyglądającego na dodatek jak Jonny Lee Miller ucharakteryzowany na Sick Boya (z "Trainspotting" rzecz jasna). Hm, czy przypadkiem nie miałam takiego egzemplarza w domu? Poniekąd... pomijając charakterystyczny brytyjski akcent, tego wyżej wymieniony nie posiadał. Ale jak wiadomo, ten najbardziej pożądany egzemplarz pozostaje już poza moim zasięgiem, więc chyba musze zadowolić się jakimś klonem. Oczywiście z dostawą do domu. Poproszę.
Jestem żałosna. Nawet nie próbuję tłumaczyć się gorączką.
Do wyzdrowienia.
Dodaj komentarz