Sick and tired
09 lutego 2005, 19:57
A teraz powoli zdrowieję. Z tego powodu widuję świat tylko za oknem (podobno mieliśmy tutaj 21 stopni na minusie wczorajszego ranka), o pójściu do pracy mogę sobie jedynie pomarzyć (ale wiem, że beze mnie nic się tam nie zawali), a jedynymi osobami, z którymi mam jakikolwiek kontakt są gadające głowy z telewizora, mój pies oraz Sebastian, który zamiast uciekać przed epidemią (co sugerowałam mu nie raz i nie dwa) dzielnie trwał przy mnie i pielęgnował w chorobie. Cierpliwie znosił moje marudzenie, narzekanie oraz ataki histerii (co prawda takie akcje w moim wykonaniu to nic nowego, ale jego zachowanie i owszem - bo na co dzień nie jest tak cierpliwy), zmuszał do ciepłego ubierania się, przynosił litry gorącej herbaty i miliardy lekarstw różnego rodzaju... nawet przyzwyczaił się do mówienia szeptem w sytuacjach tego nie wymagających (duży wyczyn, ponieważ już tak ma z natury, że przeważnie brzmi jakby mówił podniesionym głosem), bo każdy nieco głośniejszy dźwięk rozbrzmiewał w mojej głowie niczym odgłosy pracy młota pneumatycznego. Był przy mnie praktycznie 24 godziny na dobę i co najdziwniejsze, nie zaraził się. Terminator po prostu.
Cóż, było - minęło. Jestem już (prawie) zdrowa i zamierzam nadrobić zaległości, zarówno w pisaniu jak i w czytaniu. Na początek to drugie. A przede wszystkim muszę się wykurować do końca, żeby być w pełnej gotowości przed występem Comy w moim małym miasteczku – nie darowałabym sobie, gdyby mnie na tym koncercie nie było.
***
Ogłoszenie wcale nie takie drobne: link specjalny - wizyta obowiązkowa.
Dodaj komentarz