Otrzepałam bloga z wulkanicznego pyłu
06 maja 2010, 00:22
Wulkan o nazwie, z której wymówieniem mam trudności (ale spotkałam się już z pieszczotliwym mianem Ejjawamchujadampolatać...) zafundował mi kilka dodatkowych dni przymusowej rozłąki. Tak jakby mało mi było histeryzowania, że B. musi wylecieć ledwo dwa dni po katastrofie prezydenckiego samolotu, więc automatycznie poziom czarnych myśli związanych z lotem był kilka razy wyższy niż zwykle. Ale na szczęście, wrócił cały i zdrowy. To nic, że kilka dni i kilka moich siwych włosów później, niż planował.
A następnie ślub Bartkowego brata. Ich mama, dość natarczywie wypytująca nas: "a wy kiedy, kiedy ślub, kiedy wnuki, kiedy, kiedy, kiedy...?!" i ich tata, próbujący ją przystopować słowami: "daj im spokój, to delikatna sprawa". Starałam się robić dobrą minę do złej gry, ale miałam ochotę wrzasnąć coś w stylu: "a odczepże się kobieto, ja wiem, że się coraz młodsza nie robię, ale do cholery, mamy czas!". Nic takiego nie krzyknęłam oczywiście, bo o dobre relacje z teściową in spe trzeba dbać. Przecież w gruncie rzeczy porządna z niej babka i wcale nie chce źle... taaa, jak śmiałabym mieć jej za złe, że chciała odbębnić dwie ceremonie jednocześnie i pozbyć się obu synów za jednym zamachem.
Chyba zbyt nerwowa jestem ostatnio.
A na nerwy magnez polecam...chociaz przyznam ze łykam dawke zdwojoną a wkurw nadal mnie nie opuszcza...tyle że u mnie to chyba wrodzone :D
Dodaj komentarz