Nie ma to jak miły dzień. Wspaniale rozpoczęty poranną sprzeczką z Sebastianem. O głupstwo rzecz jasna, skutkiem czego było wzajemne warczenie na siebie do czasu, kiedy wyszedł z domu pod pozorem płacenia rachunków. Miałam zamiar właśnie wyżyć się tu pseudoliteracko, a tu proszę, jaka niespodzianka – tepsa postanowiła się zbuntować i odmówić użytkownikom dostępu do netu. No trudno, notkę można dodać później (ale już mi przeszło, więc chyba mijałoby się to z celem). Kiedy łaskawie oddano mi net, zauważyłam że ulubione, co najmniej raz dziennie odwiedzane forum padło. No pięknie. W zasadzie nawet się nie zdziwiłam, w końcu widocznie dzisiaj wszystko się na mnie uwzięło. Pomyślałam sobie, że przecież nie takie rzeczy już się przeżywało i spokojnie zabrałam się za "Nim nadejdzie lato" (uwielbiana, jak większość książek tego autora - bezgranicznie). Wkrótce S. wrócił, oświadczył, że przemyślał sprawę i przeprosił za coś, co w zasadzie zdarzyło się bardziej z mojej winy. Zapowiadało się, że reszta dnia będzie w miarę spokojna.
Ale potem było już tylko ciekawiej - sąsiedzi z góry zalali nam sufit w łazience. Nie muszę chyba dodawać, że niedawno, w ramach odmalowany... teraz mogę podziwiać niezwykle estetyczne, dość spore wybrzuszenia na tej śnieżnej bieli. Cudownie. Jeżeli mogę, to ja już podziękuję za kolejne emocjonujące przeżycia. Poproszę spokojny wieczór, bez żadnych "przygód". Z góry serdecznie dziękuję.
Dodaj komentarz